sobota, 2 stycznia 2016

11. Neonowy Błysk

Perspektywa Kiry:
To wszystko stało się tak szybko. Ledwo zakręciłem skuterem a już dało się słychać race oznajmiające niebezpieczeństwo. Nikt nie był na to przygotowany, przecież nie wyjechaliśmy jeszcze poza granicę gdzie zazwyczaj znajdują się całe stada tych stworzeń.
Ludzie biegali na wszystkie strony, zderzali się w siebie skuterami i krzyczeli. Niektórzy próbowali zachować zimną krew i kierować ich w stronę Przystani, ale niektórzy próbowali zachowywać się zbyt bohatersko i szli jak mięso armatnie na te ogromne i głodne niedźwiedzie.
Przestraszony zawróciłem wymijając moich towarzyszy pożeranych przez te bestie, ale nic nie mogłem zrobić. Nie chciałem umrzeć, zwłaszcza tutaj.
Ruszyłem do przodu i moje położenie akurat tutaj się zdało. Jechałem w tylnej części korowodu, więc wystarczyło tylko kierować się w stronę Przystani. Te stwory nadeszły z naprzeciwka więc nie ma ich za nami. Dzięki temu w drodze powrotnej jak na razie była mała szansa, że natknę się na tego zmutowanego niedźwiedzia.
Starałem się jechać spokojnie, ale myśl o innych nie dawała mi spokoju. Co z Inabą? Jechała przecież na samym przedzie… Nie, ona nie poddałaby się tak łatwo. Była zwinna i inteligentna, nie raz widziałem ją w akcji w Carrecu. Potrafiła przeskoczyć w jednej chwili z jednego budynku na drugi – i nie musiała się nawet zastanawiać.
A co jeżeli została bronić pozostałych? A sama zginęła? Nie, to niemożliwe. Może i jest inteligentna, ale nie poświęciłaby życia dla pierwszych lepszych kadetów których nawet nie zna. To akurat trzeba jej przyznać.
A co z Felixem, Jaremem i Denizem? Nawet nie miałem pojęcia w której części korowodu się znajdowali. Nie wiedziałem nawet jak sobie radzili. Inaba podczas całego szkolenia starała się ich unikać jak tylko mogła. Pamiętam kiedy rozmawialiśmy na początku szkolenia.
Siedziałem wtedy w pokoju, a ona weszła nagle zdenerwowana. Nic nie powiedziała tylko podeszła do mnie i patrzyła się przez chwilę
- O co chodzi?
 - Nie zadawajmy się więcej z tamtą trójką – Powiedziała bez emocji i odwróciła się siadając na swoim łóżku
- Jaką trójką? Chodzi ci o Felixa, Jarema i Deniza
Położyła się na łóżku i zaczęła wpatrywać się w górę po czym kiwnęła głową
- Ale dlaczego? Zrobili coś?
- Nie, po prostu ta trójka tylko przysporzy nam kłopotów. Mamy siebie i to powinno nam wystarczyć.

Nie miałem wtedy pojęcia o co chodzi, aż do następnego tygodnia. Po całym oddziale rozniosło się, że nieźle rozrabiają. Poza tym przenieśli ich do innego pokoju.  Przez resztę roku nie widzieliśmy ich prawie wcale, chyba, że gdzieś w oddali, po drugiej stronie korytarza.
Podobno włamali się do paru mieszkań. Ciekawe czy w ogóle dopuścili ich do wyprawy. Mogli przecież w ogóle nie zaliczyć szkolenia. Mogli być już odesłani do Carrecu.
Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. W końcu nawet nie wiedziałem czy to prawda.
Jechałem dalej aż w oddali zauważyłem drobny budynek z zaokrąglonym dachem tak, że wyglądał prawie jak duże betonowe igloo. Podjechałem bliżej i rozejrzałem się dookoła. Miałem łuk elektryczny w przygotowaniu. Nie wszyscy mieli broń ze sobą, tylko niektóre osoby w jednostce. Zresztą nawet nie wiem po co mi go dali, skoro pewnie i tak bym uciekał i po drodze wyrzucił go żeby było mi lżej a nie walczył.
Zbliżyłem się do budynku i zobaczyłem duże garażowe drzwi. Obszedłem go dookoła. Co ja w ogóle robię? Powinienem uciekać do Przystani, a nie zwiedzać okolice. Pobiegłem w stronę skutera jednak zanim zdążyłem w ogóle do niego podejść zobaczyłem w oddali biegnące stado niedźwiedzi.
Jestem martwy… Rozerwą mnie na strzępy
Niczym strzała podbiegłem do metalowych drzwi i spojrzałem na zamek na kod obok. Zacząłem wstukiwać przypadkowe liczby w nadziei, że może się uda. Nic nie działało
Kiedyś na zajęciach mówili o starych schronach rozmieszczonych wokół Przystani na wypadek przejścia stada stworów. I mówili, że wszystkie mają taki sam prosty kod. Że też wtedy nie słuchałem…
Niedźwiedzie były coraz bliżej. Zanim zdążę odpalić skuter będą za blisko. Wystukałem jeszcze kilka numerów aż w końcu całkowicie spanikowany zacząłem ciągle wciskać cyfrę „1”. Ku mojemu zdziwieniu drzwi natychmiast się otworzyły a ja wbiegłem nic nie myśląc do środka.
Usłyszałem za sobą ciche pipnięcie i wszystkie metalowe zamki w drzwiach zaczęły się zamykać.
Na razie jestem bezpieczny, obym tylko potem jakoś stąd wyszedł.
Rozejrzałem się po wnętrzu schronu. Bez rewelacji – metalowe ściany, kilka półek z jak domniemywam jedzeniem i piciem, apteczki i kilka pryczy. Obok drzwi stał jakiś duży komputer – urządzenie sygnałowe. Z tego co pamiętam można nim nadać sygnał do Przystani a oni przyjeżdżają, oczyszczają drogę i cię zabierają z powrotem.
Spróbowałem powciskać parę guzików ale nic. Nie zapaliła się nawet jedna kontrolka. Zauważyłem duży włącznik, jednak bez względu na to ile razy go wciskałem – maszyna nie chciała się włączyć.
W pewnym momencie usłyszałem krzyk. Natychmiast podbiegłem do drzwi. Szukałem jakiegoś małego okienka, czegoś przez co mógłbym wyjrzeć, ale nie znalazłem więc rozejrzałem się dookoła. Obok drzwi znalazłem małe okienko na zasuwkę. Natychmiast ją odsunąłem i przetarłem ręką zamazaną szybę.
W oddali zobaczyłem blondyna otoczonego przez niedźwiedzie. Próbował wymachiwać na boki mieczem i je odstraszać, ale widać było, że jest przerażony.
Nie myśląc długo otworzyłem wszystkie zamki i otwierając drzwi z kopniaka stanąłem przed nimi krzycząc.
- Hej! Tutaj! – Chłopak natychmiast się odwrócił i zaczął biec w moją stronę.
Wiedziałem, że narażam i siebie i jego, ale nie mogłem zostawić go na pewną śmierć.
Naciągnąłem błyskawicznie strzałę na łuk i odetchnąłem skupiając się. Czas jakby się zatrzymał i w chwili kiedy niedźwiedź rzucał się od tyłu na chłopaka ja wystrzeliłem w niego strzałę. Zwierze poleciało do tyło targane prądem trzęsąc się na śniegu.
Chłopak obejrzał się kątem oka i przyspieszył. Wystrzeliłem jeszcze dwie strzały w kierunku stworów. Jeden poleciał do tyłu, ale drugi nie dawał za wygraną i targany na boki prądem dalej podążał za chłopakiem.
Po chwili blondyn wbiegł do schronu i odwrócił się w moją stronę
- Zamek! – wskazałem na dźwignię obok drzwi
Blondyn nie myśląc długo pociągnął za nią i i drzwi zaczęły powoli opadać, a za nimi zamki zaczęły się zaciskać.
Położyłem się na ziemi i celując w stronę niedźwiedzia wypuściłem ostatnią strzałę tuż przed zamknięciem się drzwi kiedy był tuż przy nich.
Zdążyłem tylko zobaczyć jego ciało lecące do tyłu i zamki się zatrzasnęły.
Wstałem i otrzepałem się. Spojrzałem w stronę chłopaka, który najwyraźniej nie mógł się mi nadziwić. Cóż, zwykle kadeci nie strzelają perfekcyjnie z łuku od tak. Nie myślałem, po prostu skoncentrowałem się i wypuściłem te wszystkie strzały.
- Yhm.. – Lekko mruknął blondyn – Jestem Kasilian – Podał mi rękę i się uśmiechnął – Dzięki, bez ciebie bym tam zginął. Mam u ciebie dług wdzięczności
Spojrzałem na niego po czym uścisnąłem mu rękę

- Kira, miło cię poznać 

czwartek, 8 października 2015

10. Neonowy błysk

Biegłam przez ciemność. Wszędzie czarne tło. Spojrzałam w dół i nagle pozornie twarda czarna podłoga zamieniła się w słomę. Zaczęłam się w nią zagłębiać coraz bardziej tonąc w ciemnej mazi. Zagłębiłam się tak, że nie mogłam oddychać i zaczęłam się dusić.

Obudziłam się zlana potem. Rozejrzałam się po pokoju. Mnóstwo łóżek zapełnionych śpiącymi kadetami. Ja byłam jedną z nich.

Minęło sporo czasu zanim nauczyłam się imion wszystkich. Wszyscy pochodzili z Przystani, czyli stąd. Z dziewięciu osób poza nami znałam bliżej w sumie tylko 3 – Eminela, z jego sterczącymi na wszystkie strony kręconymi, brązowymi włosami, Iro, najmłodszego z nas, ma tylko piętnaście lat oraz Avane, płomienną rudowłosą, która była chyba najbardziej optymistyczną dziewczyną jaką poznałam. Poruszaliśmy się w grupie, ja, Kira i oni. Felix, Jarem i Deniz zwykle nie chodzili z nami i trzymali się na dystans, czego by tu się spodziewać. Wywnioskowałam z tego, że między mną, a Felixem już nic nie ma i przestałam usilnie z nim rozmawiać.

Wyciągnęłam biały mundur bardziej przypominający zwykły strój z szuflady pod łóżkiem i poszłam do łazienki. Dzisiaj po raz pierwszy mieliśmy wyjść po raz pierwszy na zewnątrz. To pewnie stąd ten koszmar. Zamiast bezczynnie się zamartwiać postanowiłam przypomnieć sobie wszystko czego nauczyłam się przez cały rok nauki tutaj.

Tak więc, pierwsza rzecz, nazywać potwory mutantami inaczej porucznik Berthold urwie mi głowę. Mutanty są zmutowanymi gatunkami zwierząt żyjących tutaj przed Wielką Zagładą. Prawie wszystkie zwierzęta zmutowały , a nawet jeśli to przetrwały te największe. Super.

Przeciw mutantom używa się broni udoskonalonej o prąd elektryczny. Tylko w taki sposób można jednocześnie je unieruchomić i zadać im cios. Broń palna nie przynosi w tym wypadku żadnego efektu, a jedyna obrona dalekiego zasięgu to łucznicy 
strzelający elektrycznymi strzałami.

Siedziałam na jednośladowym skuterze śnieżnym. A jednak śnieg – pomyślałam. Po nałożeniu odzieży cieplnej odnalazłam skuter podpisany moim imieniem. 

Znajdowaliśmy się w ogromnej hali a na wprost można było zobaczyć wielka metalową bramę, która miała się zaraz otworzyć. Zgodnie z ustaleniami, ta wyprawa miała na celu tylko pokazanie nam jak wygląda zewnętrzny świat. Żadnych walk z mutantami. Mamy tylko zobaczyć jak tam jest. Dowiedziałam się, że nie jesteśmy tylko my, ale też inne jednostki szkoleniowe. Dookoła widziałam mnóstwo skuterów z wsiadającymi na nie kadetami. Kira był gdzieś daleko z tyłu i nie czułam się z tym dobrze. Obok mnie, po prawej właśnie podszedł do skutera jakiś chłopak z ciemnymi blond włosami. Zobaczyłam napis na skuterze „Kasilian” i odwróciłam wzrok. Nie chciałam, żeby widział jak się na niego patrzę. Po lewej natomiast na skuterze siedziała jakaś dziewczyna z krótkimi czarnymi włosami. Cała się trzęsła i miała strach w oczach. Jak widać nie wszyscy radzą sobie z tym dobrze.

Zanim zdążyłam dokładnie się jej przyjrzeć usłyszałam trzask i zobaczyłam, że metalowa brama rozsuwa się ukazując coraz więcej światła. Dla mnie widok słońca nie był niczym nowym, ale z tego co wiem, pozostali kadeci z Przystani nie często mogli się nacieszyć światłem słonecznym. To oznaczało, że są podekscytowani i szczęśliwi – a to oznaczało, że ich śmiertelność znacznie wzrosła.

Odpaliłam skuter i ruszyłam do przodu za osobami przede mną. Na początku poraziło mnie jasne światło, ale później dojrzałam dosyć szeroką drogę tuż przed Przystanią. 

Sam budynek z którego wyjechaliśmy był tylko częściowo nad ziemią, ponieważ życie toczyło się o wiele, wiele niżej. Kierowanie skuterem jak na razie szło mi dobrze, uważałam na tych wszystkich kursach, jednak patrząc przed siebie zauważyłam, że nie wszyscy radzili sobie tak dobrze jak ja. Czarnowłosa dziewczyna po lewej niebezpiecznie kołysała się na jednośladzie to w jedną to w drugą stronę i właściwie ktoś mógłby pomyśleć, że popisuje się umiejętnościami kierowania pojazdem, gdyby nie przerażenie na jej twarzy.

Dojechaliśmy do jeszcze większej bramy. Była ogromna, gruba i metalowa. Kiedy rozsuwała się widać było jak kilkanaście masywnych stalowych zamków otwiera się ukazując zewnętrzny świat.

Na początku zobaczyłam tylko białą powierzchnię. Śnieg, pomyślałam. I miałam rację. Cały teren przed nami pokryty był śniegiem. Skutery przed nami przyśpieszyły, więc ja też ruszyłam za nimi, żeby nadążyć. Ku mojemu zdziwieniu czarnowłosa dawała radę i doganiała nas mimo strachu malującego się na jej twarzy. Teren był płaski i w sumie nie było w nim nic specjalnego. Gdzie te radioaktywne lasy, jeziora płynnego metanu i góry z gorącymi oazami na szczytach? Tak, sama byłam zdziwiona, ale okazało się, że zewnętrzny świat jest usiany górami. Na tych najwyższych, na samej górze były nasze obozy w których mieliśmy się zatrzymywać, ale nie dzisiaj.

Przyspieszyliśmy jeszcze bardziej i wtedy w oddali dojrzałam góry. Mnóstwo gór i to wyższych niż możesz sięgnąć okiem.

Po około kilku minutach jazdy zbliżyliśmy się jeszcze bardziej w stronę gór. Nagle zobaczyłam, że światełko w kierownicy skutera pokazuje strzałką w lewo. Zawracamy. Cóż, to by było na koniec wycieczki.

Nagle usłyszałam jak czarnowłosa zaczyna krzyczeć. Darła się w niebogłosy. Zwróciłam wzrok w jej stronę, a ona miotała się na skuterze pokazując palcami na przód. Skierowałam tak wzrok i zobaczyłam powód jej strachu – Przed nami było mnóstwo wywróconych skuterów, a śnieg zabarwiony był na czerwono. Ogromne niedźwiedzie rozgryzały kadetów na połowy i wywracały ich ze skuterów za pomocą ogromnych szponów. Wszędzie było pełno matrych ciał w kawałkach, ale jak to mogło stać się tak szybko?

Nikt się tego nie spodziewał. Miało być bezpiecznie, dlatego na tyle nie postawiono nikogo do pilnowania, a kiedy zawróciliśmy to ostatni poszli na pierwszy ogień.
Popatrzyłam się do tyłu i zobaczyłam panikę. Wszyscy zawracali na skuterach, wpadali na siebie, krzyczeli, spadali i nie mogli wygrzebać się ze śniegu.
Nagle czarnowłosa krzyknęła i zobaczyłam tylko jak niedźwiedź rozrywa ją na pół i połyka. Cofnęłam się i spadłam ze skutera. Biegłam uciekając przed tym ogromnym stworem. Nie wiedziałam co robić.

W tym momencie usłyszałam silniki skuterów i w stronę goniącego mnie niedźwiedzia ruszyły 2 skutery. Na jednym z nich siedział drugi kapral. Ten sam, który przycisnął mnie do ściany tylko po to, żeby mi się przyjrzeć.

Po tym czasie widywałam go jeszcze kilka razy, ale nigdy nie odważyłam się z nim porozmawiać. Z tego co wiem, oprócz nas jest jedyną osobą z Carrecu.

Zeskoczył ze skutera i z rozbiegu skoczył na niedźwiedzia wyciągając miecz i wbijając mu go w oczodół. Dało się słyszeć charakterystyczne trzaski i widać było błyski dochodzące z broni. Ach tak, miecz elektryczny.

W czasie kiedy on załatwił jednego niedźwiedzia, drugi rzucił się na drugiego żołnierza i odgryzł mu głowę. Korzystając z okazji kapral wbił miecz w kark drugiego. Miecz przeszedł na drugą stronę, dało się słyszeć trzaski i stworzenie zawyło upadając bezwładnie na ziemię.

Chwilę później zobaczyłam, że biegnie w moją stronę. Jako jedyna stałam tak i gapiłam się na niego. Wszyscy inni porozbiegali się, albo zostali zjedzeni. Zobaczyłam jak biegnie w moja stronę po czym złapał mnie  i posadził na swoim skuterze.
- Jak się nazywasz? – Zapytał nie odwracając się w moją stronę. Kierował się z powrotem do Przystani. Większość niedźwiedzi była zajęta jedzeniem kadetów, ale ja wciąż czułam, że jakaś ich część podąża za nami.
- Inaba Larsen, 17 jednostka szkoleniowa – wyrecytowałam znaną już mantrę. Dopiero na zajęciach okazało się, że takich grup jak nasza jest więcej. Z tego co wiem jest 47 jednostek, ale mogłam się pomylić o jeden czy dwa.
- Larsen? Po tobie nie spodziewałbym się stania tam jak ostatni głupek i czekania aż, któryś z tych niedźwiedzi rzuci się na ciebie – Nadal się nie odwracał, ale wręcz czułam, że się szyderczo uśmiecha
- Widziałam te stworzenia pierwszy raz na oczy – Powiedziałam bez emocji. Skąd mógł w ogóle wiedzieć jakie postępy robię na kursach? Aż tak się tym interesował? To prawda, radziłam sobie dobrze, zwłaszcza na ćwiczeniach praktycznych. To Kira był dobry z teori… Zaraz, Kira! – Wie pan może co z pozostałymi z mojej jednostki?
- Nie – Odpowiedział zimno – Większość żołnierzy ruszyła na ratunek do zachodniej części korowodu, gdzie sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Tam większość śmiałków próbowało być bohaterskimi i odwracać uwagę niedźwiedzi w ich stronę co niestety się nie udawało. - Tu zrobił na chwilę przerwę po czym dodał – Z tego co słyszałem widziałaś już dosyć dużo w swoim życiu, więc tamten widok nie powinien cię przerazić.
- O co panu chodzi? – Zmroziło mnie
- Nie mów mi pan, jestem tylko 2 lata starszy od ciebie. Nazywam się Elian Feldoth i może jeszcze nie wiesz, ale pochodzę z Carrecu, konkretnie z sektora Alma. Samobójstwo twoich rodziców rozgłosili na cały Carrec. Twój ojciec był jakimś ważnym urzędnikiem państwowym.
Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Przez dłuższy czas siedziałam cicho, ale kiedy zbliżaliśmy się do Przystani zaczęłam mówić.
- Nie wiedziałam o niczym. Nagle rodzice zaczęli się dziwnie zachowywać. Tata powiedział mi, żebym walczyła z systemem, a potem… To stało się bardzo szybko. Nie wiedziałam co się dzieje. Oni po prostu… Nawzajem pociągnęli za spust. Natychmiast wtargnęli żołnierze. Zabrali ich zwłoki, a do mnie podszedł jakiś człowiek w garniturze. Nie uroniłam ani jednej łzy, ale to chyba nie dlatego, że nie tęskniłam. Po prostu nigdy nie uwierzyłam w to co się stało


Elian tylko kiwnął głową i do Przystani wjechaliśmy w ciszy.

poniedziałek, 7 września 2015

9. Neonowy błysk

Idę właśnie korytarzem z Kirą do Sali Zebrań. Jesteśmy już spóźnieni. Kira nie do końca ogarnia, gdzie to jest, a już tym bardziej ja. Niby Jarem mu to tłumaczył, ale domyślam się, że próbował ich spławić jak najbardziej, żeby tylko móc znaleźć się ze mną sam na sam tak jak kiedyś. Jego też to ciągłe chodzenie w grupie męczy. Nie twierdzę wcale, że ich nie lubi, ale chyba powoli zaczyna rozumieć dlaczego ja czasami lubię pobyć sama. Jednak on w tych chwilach zostaje ze mną. Nie przeszkadza mi to. Kira jest najbliższą mi w tej chwili osobą. Dopóki będziemy się trzymać razem, dopóki wszystko będzie dobrze. Muszę myśleć chociaż po części pozytywnie, obiecałam to Kirze.
- Pamiętasz co mi obiecałaś? – No właśnie, o tym myślałam. Zapytał się mnie przyśpieszając co znaczyło, że chyba w końcu przypomniał sobie gdzie to jest.
- Pozytywne myślenie... przynajmniej na początku. Potem mogę biegać i krzyczeć, że wszyscy zginiemy – Triumfalnie uśmiechnęłam się w jego stronę. Z Kirą wszystko było takie proste. Nie musiałam powstrzymywać emocji. Mogłam być sobą, gdybym była taka przy chłopakach straciliby do mnie szacunek.
- Nie to! – Uniósł się wznosząc ręce do góry – Masz poznać nowe osoby! Nie pamiętasz? – Pokręciłam głową robiąc minę w stylu „Are you kidding me?" – No nic, w każdym razie ja pamiętam i szybko nie zapomnę uprzedzam cię! – Pogroził mi palcem na niby i roześmialiśmy się. – Czekaj! – Zatrzymał się na chwilę przyglądając metalowej tabliczce obok szarych drzwi po czym z uśmiechem na ustach otworzył je – Panie przodem
- Nie wygłupiaj się tylko idź – Popchnęłam go przodem, a on tylko prychnął coś o nieudanej próbie bycia dżentelmenem.
Ledwo tam weszłam, a poraziło mnie jasne światło. Było tu o wiele jaśniej niż na korytarzach. Ustawieni przed dosyć dużą sceną kadeci w mniej więcej moim wieku, wysoki sufit, szaro, biało i szaro, tak bym opisała tą salę. W jednej chwili wszystkie pary oczu zwróciły się na nas, a konkretniej na mnie... a jeszcze konkretniej na moje włosy. Postanowiłam na razie nie szlifować nikogo wzrokiem i bez słowa podeszłam do chłopaków za Kirą. Ustawiłam się przodem do sceny obok Jarema.
- Czuję na sobie spojrzenie wszystkich w tej Sali – Wyszeptałam do niego
- Dziwisz im się? – Popatrzył na mnie z rozbawieniem – Kobieto, masz neonowe włosy wręcz krzyczące „Ej tu jestem, zwróćcie na mnie uwagę". Dodatkowo jestem skłonny zaryzykować hipotezę, że ślepy patrząc się na twoje włosy odzyskałby widoczność koloru różowego, potwierdzone info – Wyszczerzył zęby w uśmiechu odwracając wzrok z powrotem na scenę.
Dopiero teraz zobaczyłam, że po bokach siedzieli dorośli. Najpewniej rodzice tych którzy mieszkają w Przystani... czyli w sumie wszystkich poza nami, Yacem i tym tajemniczym drugim kapralem i pewnie jeszcze kilka zwykłych Obrońców. Chociaż wątpię, żeby generał potrzebował mamusi pomagającej mu w przemówieniu. A przynajmniej na takiego nie wyglądał, pomyślałam, gdy trzy osoby weszły na scenę. Od lewej rudy zwany Aristole, ale ja i tak będę go nazywać rudy. Miał na sobie taki sam mundur jak ja, tylko, że miał dziwną odznakę na piersi. Metalowe kółko z liczbą 3. Nie wiedziałam co oznacza, ale każdy z nich to miał. Następny był Yace. Miał białe włosy z czerwonymi końcówkami, lekko dłuższe niż do ramion. Na odznace miał za to liczbę 11.
Kiedy zobaczyłam następną osobę prawie się przestraszyłam. Był nim ten sam facet, który przytrzymywał mnie przy ścianie. I z tego co wynika – drugi kapral, osoba z Carrecu. Te same czarne włosy z przedziałkiem, te same zielone oczy. Spojrzał się na mnie z uśmieszkiem, a ja natychmiast odwróciłam wzrok. Spróbowałam skoncentrować uwagę na generale i w samą porę, bo zaczął mówić.
- Witam wszystkich kadetów na utworzeniu 76 jednostki szkoleniowej! – Wszyscy zawiwatowali głośno, ale ja siedziałam cicho. Starałam się nie odwracać się w stronę kaprala, ale czułam jego wzrok na sobie przez cały czas.

8. Neonowy błysk

Siedzę na łóżku wręcz na nim podskakując. Nigdy jeszcze nie siedziałam na tak miękkim materacu, no może w motelu w Venox było podobne, ale to jest jeszcze lepsze. Dookoła mnie mnóstwo dwupiętrowych łóżek. Aristole – jeden z kapralów, bo tak się nazywał ten rudy koleś, który nas tutaj wpuścił, powitał nas i powiedział co i jak. Dowiedziałam się od niego, że właściwie czekali na nas, może nie dokładnie na NAS, ale z jego dziwnie akcentowanego bełkotu zrozumiałam tylko, że brakowało im paru osób, żeby utworzyć grupę szkoleniową.
- Chyba nie myślałaś, że po prostu tam pójdziecie bez żadnego szkolenia? – Podczas rozmowy zwracał się tylko do mnie i kompletnie ignorował chłopaków. – Skoro mamy już wystarczająco dużo kadetów, zorganizuję resztę osób mieszkających w Przystani i jutro wszyscy będą tutaj spakowani i gotowi na szkolenie.
Siedziałam w pomieszczeniu, gdzie miałam spać przez najbliższe miesiące. Naliczyłam siedem łóżek dwupiętrowych łącznie z moim. Kira prosił jak małe dziecko, żebym pozwoliła mu spać na górze, a ja nie mogłam nie ulec i po kilkunastu sekundach jego próśb z cichym stęknięciem przeniosłam się na dolne łóżko.
Pierwsze wrażenie, które wywarła na mnie Przystań było bardzo dobre. Zadziwiła mnie wielkość tego miejsca i fakt, że żyją tu rodziny z wielopokoleniową tradycją. Ludzie tu mieszkają, pobierają się, zakładają rodziny, umierają... O tym ostatnim wolałam na razie nie myśleć. Z tego co mówił Aristole, jedyni ludzie z Carrecu oprócz nas do dowódca Yace Samon oraz drugi kapral Elian Feldoth. Nie poznałam żadnego z nich, ale rudy zapewniał mnie, że dowiem się wszystkiego jutro na oficjalnym przywitaniu kadetów.
Kiedy weszliśmy do sypialni kazał nam się rozgościć i rozpakować bagaże. Wtedy uświadomiłam sobie, że nie mam ze sobą praktycznie nic. Parę Carrecańskich monet i guma do żucia. Nie miałam ze sobą żadnych ciuchów, ani... w sumie niczego. Na nasze szczęście, bo przecież chłopcy też nic nie mieli, a mi i tak nie widziałoby się pożyczać od nich bokserek, tuż po przyjściu dostaliśmy zestaw mundurów i bielizny. Wątpię, żeby to ostatnie dawali również kadetom z Przystani, ale powinnam się cieszyć, że zauważyli w jakiej jesteśmy sytuacji.
- Ej obczajcie to! – Jarem wstał i rozwinął białą koszulkę – Wszystko białe, trochę niepraktycznie co? – Zaśmiał się ze swojej uwagi
- Wszystko jest białe, bo przecież tępaku, zewnętrzny świat pokryty jest śniegiem. Wtapianie się w otoczenie, wiesz co to takiego? – Zgasił go Felix wstając i biorąc mundur do ręki
- Zewnętrzny świat – Jarem westchnął i położył się na łóżku rozkładając ręce – Wciąż nie mogę przyjąć do wiadomości faktu, że możemy wyjść tam na zewnątrz... Wyobrażacie to sobie? Jak wielki musi być ten „zewnętrzny świat", mógłbyś biec, biec, i nic nie stanęłoby ci na drodze.
- Chyba, że potwory – Palnął Deniz, a ja z przyzwyczajenia obserwowałam rekacje Kiry. Na wieść o potworach bardzo się spiął. Postanowiłam się na razie tym nie martwić, w końcu ja też się boję? Prawda? - Jarem proszę zachowaj te przemyślenia i wymysły do czasu, aż będziesz wiedział cokolwiek o świecie poza murami, dobrze? Nie chce mi się słuchać twoich wyobrażeń o latających psach ziejących ogniem. – Westchnął zmęczony Deniz po czym podszedł do najbliższego pustego łóżka i położył się na nim odwracając do nas plecami.
- Pff... śpijcie lenie jedne, ja idę to przymierzyć – Wskazał na mundur trzymany w rękach i wyszedł z pokoju.
Jak najszybciej poderwałam się z łóżka i dogoniłam go ignorując głupie uwagi Jarema. Nie miałam pojęcia gdzie jest toaleta, a nie chciałam się przyznawać. Felix nie wypytywał po prostu szedł przed siebie.
Weszłam już bez Felixa do damskiej łaźni, po lewej były prysznice, a po prawej toalety. Zamknęłam się w jednej z kabin i usiadłam na klapie chowając twarz w dłoniach. Byłam typem samotnika, a nie pamiętam, żebym była sama odkąd spotkaliśmy tych trzech uciekinierów. Potrzebowałam chwili samotności i odosobnienia, również od Kiry. To ciągłe martwienie się nim zaczęło mnie przyprawiać o depresję. Ciągle martwię się czy sobie poradzi i nie spuszczam go z oka. Powinnam się trochę uspokoić, da sobie radę.
Cieszyłam się samotnością jeszcze przez kilka minut po czym wstałam i rozłożyłam mundur przyglądając mu się. Biała koszulka z dziwnego materiału z czarnymi końcami, biała kurtka przypominająca w sumie bardziej marynarkę bez guzików, białe spodnie i czarne kozaki pod kolana. Czarne buty trochę się gryzły z teorią Felixa o maskowaniu się na śniegu, ale kim ja jestem, żeby to oceniać. Zanim założyłam mundur skorzystałam jeszcze chwilę z samotności i wzięłam prysznic. Po wysuszeniu siebie i włosów ubrałam się w mundur i stanęłam przed dużym lustrem przy umywalkach. Podwinęłam trochę rękawy koszulki i rozpięłam kurtkę. Od razu lepiej. Moje włosy sięgały teraz trochę dalej niż do ramion, ale bez przesady. Zastanawiałam się nad ścięciem ich tak na dobry początek. Może kiedy indziej. Wróciłam do sypialni i zastałam tam tylko Felixa przebranego już w mundur.
- Boże, myślałem już, że uciekłaś przez okno w łazience – Zaśmiał się siadając obok mnie na łóżku. Nie pasowała mi ta bliskość. Nie mam pojęcia jaka jest między nami relacja, nie wiem co Felix o tym sądzi, ale to chyba temat na inną rozmowę
- W łazience nie ma okien – Jego mina lekko zrzedła, ale nadal się uśmiechał
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć do pokoju wparowali Jarem, Deniz i Kira
- Kapral woła nas na obiad, idziemy? – Zapytał Jarem podchodząc do nas, a ja natychmiast wstałam nie chcąc słuchać kolejnych jego komentarzy.
- Jasne, Inaba idziesz? – Również wstał i poszedł za chłopakami w stronę drzwi
- Ja na razie nie idę... Może później przyjdę, na razie idźcie beze mnie – Powiedziałam i położyłam się na łóżku ciesząc się z tylko i wyłącznie mojej obecności na materacu. Felix wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale Jarem pociągnął go dalej. Kira podszedł i usiadł obok mnie na łóżku, kiedy chłopcy wyszli.
- In, rozumiem, że nie do końca się tu odnajdujesz, ale przynajmniej spróbuj. Dla Jarema, Deniza, Felixa, a przede wszystkim – dla mnie. Obiecujesz? – Uśmiechnął się przy tym tak promiennie, że nie miałam serca mu odmówić.
- Obiecuję – Przytulił mnie na leżąco i odbiegł machając na pożegnanie
Nic nie poradzę na to, że jeszcze się tu nie odnalazłam. Dla nich to łatwiejsze, nie mieli nic, więc nic nie stracili, Kira praktycznie był już martwy, a ja? Czasami myślę o tym jakby to było gdybym nie uratowała ich wtedy z tego pociągu. Co bym robiła? Siedziała z Kirą i planowała kolejny skok na pociąg? Brała codziennie rano jabłko od Ditty? Snuła plany o obaleniu władzy Venox siedząc na dachu z Kirą?
Po dziesięciu minutach bezczynnego leżenia miałam dość i zrobiłam się naprawdę głodna. Kiedy szłam do łaźni mijałam kuchnię, wiec dotarcie tam nie powinno być dużym wyzwaniem. Szłam korytarzem wyłożonym płytkami, większa część Przystani była pod ziemią, nad znajdowały się głównie pokoje mieszkalne. Cały budynek przypominał wystające nad ziemię półkole z obciętym czubkiem i małym murem dookoła. Nie pełnił on funkcji ochraniających tylko odstraszające. Z tego co powiedział mi Aristole, na murze umieszczone były specjalne aparaty dźwiękowe które odstraszały te monstra. Właśnie, jakie monstra? Na to pytanie nie udzielił mi odpowiedzi.
Byłam już bardzo blisko drzwi od stołówki, gdy nagle wyczułam czyjąś obecność, niestety za późno. W jednej chwili, zostałam przyciśnięta do ściany plecami. Przed sobą zobaczyłam chłopaka, nie wyglądającego na wiele starszego ode mnie w czarnych krótkich włosach z przedziałkiem co sprawiało, że jego włosy rozchodziły się na dwie strony. Przyciskał mnie jedną ręką do ściany przyglądając mi się groźnym wzrokiem. Chciałam się cofnąć, ale nie miałam gdzie, bo byłam już i tak wciśnięta w ścianę. Nie wiedziałam co myśleć, powinnam go odepchnąć, wołać o pomoc, ale zamiast tego ja po prostu tam stałam i się w niego wpatrywałam. Po dłuższej chwili puścił mnie niemal natychmiast znikając mi z oczu. Barki lekko bolały mnie od pchnięcia na ścianę.
Kim był ten człowiek? Czego chciał? Nie pozostało mi nic jak tylko udać się do stołówki i udawać, że nic się nie stało.

7. Neonowy błysk

Wpatrywałam się w Edwina, a z moich oczu płynęła nienawiść. Miałam ochotę zastrzelić go, nie najpierw obezwładnić, a potem pociąć tak, żeby powoli się wykrwawiał, poodcinać mu palce, ale jeszcze wcześniej powyrywać paznokcie, wyrwać brwi, oderwać uszy... Co się ze mną dzieje... Poczułam, że zbiera się we mnie trzymany przez lata gniew, którego drobne przestępstwa takie jak przewracanie koszy na śmieci nie dały rady opanować. Patrzyłam się to na Felixa, to na Kirę. Nagle zaczęły mi się pojawiać mroczki przed oczami, kolory się dziwnie wyostrzyły, a moja uwaga skupiała się aktualnie na tym na co patrzyłam. Skierowałam wzrok na ręce faceta przytrzymującego mnie i natychmiast pokazała mi się wizja mnie wywracającej go. Potem popatrzyłam się na Edwina i pokazał mi się następnie obraz mnie chowającej się na osłoną i strzelającej do niego. Nie rozumiałam o co chodzi, ale mimowolnie popatrzyłam na Felixa i pokazała mi się wizja jego również uwalniającego się i pomagającego Jaremowi. Patrzył mi się w oczy i lekko kiwnął głową. Nim się obejrzałam facet leżał na ziemi a ja ślizgając się po ziemi schowałam się za starą skrzynią. Po lewej zobaczyłam Felixa uciekającego z Jaremem. I wtedy sobie coś uświadomiłam, ale za późno. Nikt z nich nie miał prawdziwej broni, były to pistolety ze strzałkami usypiającymi. To znaczyło, że nie chcieli nikogo zabić, albo nie mogli. Chcieli kogoś porwać. Gdyby chodziło tylko o Felixa rozegrałby to inaczej, ale nie, im chodziło o kogoś innego.
W momencie w którym to pomyślałam poczułam igłę wbijającą mi się w ramię. Czułam ból tylko w momencie w którym nią dostałam, ale tkwiąc w ramieniu była niewyczuwalna. Ignorując ją, wyciągnęłam pistolet i wycelowałam w jednego mężczyznę strzelając, potem w kolejnego i kolejnego. Ręce ani trochę mi się nie trzęsły. Nie mówię, że wcześniej nie strzelałam, ale nie byłam jakaś świetna w tym, a właśnie przed chwilą zastrzeliłam około 10 osób. Nie czułam nic. Broniłam Kiry. Zastrzeliłam dwóch strażników, którzy go trzymali i ciągnąc go za rękę pobiegłam z nim w stronę pociągu. Usłyszałam specyficzny dźwięk elektrycznego silnika i już wiedziałam, że Deniz dobrze wykonał swoją robotę. Popchnęłam Kirę jeszcze bardziej do przodu, zataczał się lekko pod wpływem szoku. Kątem oka dostrzegłam, że do pomieszczenia wbiega jeszcze więcej ludzi – rządowych żołnierzy. Ci już mieli prawdziwe spluwy. Nie minęła chwila, a poczułam przeszywający ból w nodze, który jednak chwilę później ustąpił. Biegłam dalej, nie zwracając na coraz to nowe postrzały. Czułam jakby wstąpiła we mnie jakaś tajemna moc, jeszcze się okaże, że jestem czarodziejem i kurde powystrzelam ich wszystkich iskrami z rąk. Niestety, nie mam wystarczającego levela, żeby odblokować tą umiejętność, parsknęłam śmiechem w myślach. Nawet uciekając przed wojskiem potrafię żartować. Przyśpieszyłam lekko ciągnąc Kirę za sobą. Wtedy się przewrócił. Popatrzyłam szybko na przyczynę jego upadku – jego noga, został postrzelony. Rozglądałam się zdesperowana dookoła, i po jakieś sekundzie przerzuciłam jego lekkie ciało przez ramię i biegłam przed siebie. Podbiegłam do najbliższego wagonu.
- Ruszajcie! – Wydarłam się kiedy Jarem wychylił się z przedniego wagonu kontrolnego. Schował głowę powrotem i poczułam, że pociąg zaraz ruszy. Otworzyłam drzwi od wagonu i położyłam tam Kirę. Zamknęłam drzwi i stanęłam przed wagonem wyciągając pistolet przed siebie.
Pociąg ruszył, a ja namierzałam żołnierzy zanim zdążyli mnie dostrzec. Zdjęłam kilku po czym pociągając za spust poczułam, że nie wyleciała żadna kula. Wyciągnęłam magazynek sprawdzając go – pusto. Przeklnęłam pod nosem chowając go z powrotem. Schowałam pistolet i ruszyłam wzdłuż pociągu próbując przednie wagony. Te tylne były towarowe i dało się wejść do nich tylko od góry, a nie miałam tyle czasu i siły, żeby sprawdzić czy dam radę się o jeden zaczepić i wspiąć. Biegłam przed siebie, ale poczułam, że zaczynam zwalniać. Mój nagły atak adrenaliny przestał działać. Próbowałam biec szybciej, ale krzyki żołnierzy tuż za mną nie dodawały mi otuchy. Przyspieszyłam jeszcze bardziej i znalazłam się metr od uchwytu za który mogłabym się złapać i utrzymać. Spróbowałam przyśpieszyć, ale kula w nodze dała o sobie znać i prawie się przewróciłam z bólu. Stwierdziłam, że musze zaryzykować, bo nie ma szans żebym przyśpieszyła i dogoniła wagon ciągle biegnąc. Spróbowałam jeszcze podbiec trochę bliżej, ale w końcu po nieudanej próbie zaryzykowałam. Podskoczyłam najmocniej na potrafiłam i spróbowałam złapać uchwyt w locie. Miałam jedną szansę, jeśli się wywalę, albo nie dogonię już pociągu, albo złapią mnie żołnierze – tak czy inaczej mnie złapią. Ledwo dotykałam uchwyt opuszkami palców, ale jakoś udało mi się go złapać. Prawie się przy tym przewróciłam. Prawie. Podciągnęłam się ostatkiem sił i postawiam stopy na kawałku metalu odstającym od wagonu.
Odetchnęłam z ulgą. Zaczęłam dyszeć ze zmęczenia. Miałam wrażenie, że zaraz rozpłaczę się ze szczęścia. Kira żyje. Felix żyje. Uciekliśmy. Dostaliśmy się do pociągu. Oszukałam śmierć. Resztką zregenerowanych sił wdrapałam się na dach pociągu. Stanęłam na wyprostowanych nogach patrząc się przed siebie, jechaliśmy ogromnym tunelem, dlatego mogłam spokojnie rozprostować się na dachu. Rozłożyłam ręce jak ptak i krzyknęłam.
- Łuhuu! – Krzyczałam jeszcze przez jakąś chwilę, póki nie zobaczyłam Felixa, który pewnie zaczął się martwić i poszedł zobaczyć co się dzieje. Podszedł do mnie uśmiechając się.
- Brawo generale – Podał mi rękę – Jeszcze jakieś rozkazy? – Uśmiechnął się jeszcze bardziej a ja się roześmiałam i pozwoliłam mu się podnieść.
- Następny przystanek – nowe życie! – Krzyknęłam i pociągnęłam Felixa w stronę wagonu kontrolnego. Wskoczyłam do środka przez wylot na dachu i od razu poczułam na sobie ramiona Jarema. Przytulił mnie.
- Obiecaj mi, że nie przyjmiesz już więcej kul i postarasz się przeżyć? – Zapytał patrząc mi się w oczy i po chwili uśmiechnął się i oboje się roześmialiśmy.
W kącie zauważyłam Kirę z zabandażowaną nogą.
- Znaleźliśmy ją w tym wagonie – wskazał na trzymaną w rękach apteczkę. Uśmiechał się. Podbiegłam i natychmiast go przytuliłam. Poczułam jak z moich oczu spływa pojedyncza łza.
- Nigdy już nie pozwolę ci się dla nas poświęcić – Powiedziałam uśmiechając się i wypuszczając się z uścisku.
- Tak jest generale – Roześmiał się i odłożył apteczkę na bok
- Co wy macie wszyscy z tym generałem? – Wstałam i podeszłam do Jarema
- Na razie musimy się też zająć tobą. Nie uwierzę jeśli powiesz, że nic ci nie jest. Stojąc tutaj naliczyłem przynajmniej trzy dziury po kulach. – W chwili w której mi to przypomniał wszystkie rany jakby dopiero teraz dały się we znak i zaczęły piekielnie boleć.
Usiadłam na ziemi i pozwoliłam, żeby Jarem mnie opatrywał. Starałam się nie patrzeć na pociski, które ze mnie wyciągał. Miałam szczęście, że w apteczce był spray znieczulający i nie musiałam czuć jak grzebie mi metalowymi wnętrznościami w skórze.
- Skąd się tego nauczyłeś? – Śledziłam ruchy jego rąk kiedy perfekcyjnie zszywał mi ramię.
- Mój ojciec był lekarzem wojskowym, a matka pielęgniarką. On zajmował się poważniejszymi obrażeniami typu przyszywanie kończyn i operacje, a ona wyciągała kule i ogólnie zajmowała się mniejszymi sprawami. – To mi przypomniało o czymś, spojrzałam się w stronę Kiry i nie dostrzegłam metalowych prętów, które miał wcześniej. Jarem to zauważył i od razu mi wytłumaczył – To był zacisk metalowy na nogę pomagający kości zrosnąć się poprawnie. Zdjąłem mu go, bo już go nie potrzebuje. Zresztą, mogły być w nim jakieś aparaty namierzające – To mówiąc wziął do rąk papier na którym leżały dwie kule wyciągnięte dosłownie ze mnie i pusta strzałka usypiająca. Otworzył okno i wyrzucił to wszystko poza pociąg. Słychać było cichy brzdęk kiedy pociski zderzyły się ze ścianą podziemnego tunelu.
Wstałam i spróbowałam poruszyć ramieniem. Ból był zdecydowanie mnie dotkliwy i mogłam przynajmniej normalnie funkcjonować. Noga również prezentowała się całkiem dobrze. Przy panelu kontrolnym siedzieli Felix i Deniz. Postanowiłam im nie przeszkadzać. Miałam wrażenie, fizycznego przemęczenia chociaż spałam całkiem niedawno. Nie chciałam jeszcze zasypiać, bo byłabym potem zaspana. Popatrzyłam nad głowy chłopaków i dostrzegłam mały wyświetlacz. Napis głosił „Czas do celu 4:52:03". Czyli miałam jakieś pięć godzin. Przysunęłam się do Kiry, który próbował zgrywać twardego i nie zasypiać, ale widać było, że powieki mu się same zamykają.
- Ej, możesz spać. Jeszcze dużo czasu. Obudzę cię jak będziemy dojeżdżać – Uśmiechnęłam się a Kira położył głowę na moich nogach. Postanowiłam nie odstępować go na krok. Nie pozwolę, żeby ktoś mi go drugi raz odebrał. Zaczęłam bawić się jego niesfornymi blond włosami. Mimo, że sięgały tylko prawie do ramion i tak niektórzy mylili go z dziewczyną. Był delikatny i miał bardzo dziewczęcą twarz. Kiedyś ktoś spytał czy nie jesteśmy parą. Dla mnie Kira jest tylko przyjacielem, nie wyobrażałam sobie nas w związku i nie zamierzam. Jesteśmy zżyci jak brat i siostra, a nawet bardziej.
Przez całą drogę czuwałam bawiąc się włosami Kiry. Obudziłam go pięć minut przed dotarciem do celu. Już z daleka zobaczyliśmy ogromną stację. Była cała biała, a gdy wysiedliśmy z wagonu zobaczyliśmy podwieszone na łańcuchach pod sufitem głowy różnorakich stworów. Chłopcy zaczęli się w nie wpatrywać i dyskutować, które zwierze co przypomina. Ja natomiast rozejrzałam się po stacji. Nic szczególnego, parę skrzyń, takich jak tych na stacji pod murem Venox, pojazd do rozładowywania większych przesyłek i ogromne metalowe drzwi na wprost nas. Zawołałam chłopaków i podeszłam do nich. Wcisnęłam przycisk obok w nadziei, że on je otwiera, ale ku mojemu zdziwieniu przed nami na drzwiach zaczął wyświetlać się hologram. Cofnęłam się lekko zaskoczona, ale wpatrywałam się w sylwetkę mężczyzny w białym stroju.
- Witajcie! Zapewne jesteście kolejnymi przybyszami z Carrecu. Czujemy się zaszczyceni goszcząc was tutaj. Mamy nadzieję, że wszelkie przestępstwa pozostawicie za sobą, oraz, że zaczniecie z czystą kartą i z czystą kartą skończycie. Owszem, mamy tutaj inny kodeks praw, ale to nie znaczy, że można kraść i zabijać co popadnie. Przypominamy o dyscyplinie, ci którzy się nie stosują są wysyłani z powrotem do Carrecu, prosto w ręce żołnierzy. Od teraz jesteście częścią Obrońców. Resztę przekaże wam przełożony.
W tej chwili drzwi się otworzyły, a nam ukazał się człowiek w białym stroju uśmiechający się w naszą stronę
- Zapraszam do środka

6. Neonowy błysk

Mieszałam właśnie farby w kolorowych miseczkach kiedy Jarem i Felix się obudzili. Podeszli z dwóch stron z zaciekawionym wzrokiem.
- Yhm... co to jest? – Zapytał nieśmiale Felix.
- Farba do włosów. Myślałeś, że pokażecie się tak strażnikom? Na krześle wiszą ciuchy, niech każdy sobie dobierze – Wskazałam na krzesło nadal mieszając farbę.
Po kilku minutach przeniosłam się do łazienki, bo wraz z pobudką Deniza zaczęły się kłótnie kto co założy. Kiedy skończyłam wyrabiać farbę wzięłam się najpierw za Jarema z którym będzie najwięcej babrania, bo ma tak czarne włosy, że trzeba będzie nałożyć mnóstwo farby.
- To się zmyje? – Spytał, gdy zaczęłam wcierać maź koloru blond w jego włosy. Najpierw nałożyłam biały podkład, ale rozjaśniły się tylko trochę więc musiałam dalej radzić sobie tylko z tą farbą.
- Nie gadaj i tak, zmyje się. – Mocniej pociągnęłam go za włosy, może i specjalnie, ale miałam teraz władzę i mogłam wyrywać mu włosy na potęgę twierdząc, że to farba się skleiła.
Gdy z nimi skończyłam Jarem wyglądał jak wysportowany blondyn, Deniz jak rudy chłopak w hipsterskim szaliku, a Felix jak nastoletnie ciacho w brązowych włosach. Nie kłamię, podejrzałam jak ubierają się nastolatki w Venox i muszę przyznać, że Felix wyglądał najlepiej. Niestety nigdzie nie mogłam znaleźć kolorowych soczewek więc dostał okulary przeciwsłoneczne, które robiły z niego jeszcze większego przystojniaka. Boże, o czym ja myślę. Ja w sumie nie musiałam nic robić z włosami, ale chłopcy zmusili mnie żebym się przebrała. Wymyślili, że powinnam się ubrać, jak te dziewczyny z Venox w zwiewne sukienki w kwieciste wzory. Oczywiście kategorycznie odmówiłam, ale doszło do tego, że Jarem w nocy wymknął się i wykradł te wszystkie ciuchy. Myślałam, że mu kark przekręcę, ale sama nic sobie nie kupiłam, a moje stare ciuchy wyglądały zbyt buntowniczo. Więc skończyło się na tym, że założyłam Zwiewną sukienkę w kolorowe motyle, wianek i baleriny z cienkimi białymi skarpetkami do kolan. Upięłam moje włosy w krótki warkocz i właściwie byliśmy gotowi.
Gdy wyszłam po ciuchy udało mi się znaleźć plan komunikacji miejskiej. Mieliśmy się udać kolejką naziemną numer 407 i wybrać ostatni przystanek.
Wymknęliśmy się z hotelu tak, żeby nikt z recepcji nas nie widział, klucz zostawiłam w drzwiach. Czułam się dziwnie chodząc po ulicach Venox. Jednocześnie miałam wrażenie, że boję się każdego mijanego przechodnia, a z drugiej strony czułam się od nich lepsza. Nie mam pojęcia czemu, może dlatego, że wiedziałam więcej o życiu? Robiłam co chciałam? Sama nie wiem, czasami nawet ja sama nie potrafię siebie rozgryźć.
Szliśmy wyjątkowo zadbaną alejką w stronę peronu kolejki naziemnej. Równiutki żółty chodnik idealnie pasował do obficie umiejscowionych kwietników po bokach. Budynki również wyglądały tutaj jakoś bardziej kolorowo. Nad całym Venox roztaczały się grube metalowe druty po których jeździły pojedyncze czerwone wagony. Cała konstrukcja była nad miastem, żeby nie marnować miejsca na dole, a kolejka była darmowa żeby zachęcić mieszkańców do jej korzystania. W Venox mogły jeździć samochody gdyż, wszystkie samochody były napędzane energią elektryczną. Takie rozwiązania wprowadzono również w Almie i w bogatszej części Hosty, aby przyśpieszyć maszynowo zbiory. Wciąż, nie mogłam się przyzwyczaić do braku możliwości chodzenia po drodze, ale musiałam uważać, bo jeździło tutaj wyjątkowo dużo samochodów, a ja nie chciałam zostać rozjechana zanim w ogóle rozpoczniemy nasz plan.
Mieliśmy szczęście, bo kiedy doszliśmy do peronu nikogo innego tam nie było. Czym prędzej zajęliśmy pierwszy wagon i wybraliśmy ostatni przystanek – Marvel Street – na dużym panelu kontrolnym. Wagonik już miał ruszyć, ale w ostatniej chwili wbiegły do niego dwie dorosłe kobiety z ogromnymi siatami.
- Uff... Zdążyłyśmy, zobaczyłyśmy, na wyświetlaczu wagonika Marvel Street i pędziłyśmy, żeby tylko nie musieć znowu stać i czekać na następny wagon. – Powiedziała jedna z nich i obie usadowiły się po drugiej stronie wagonu.
- Teraz kiedy tak dużo środków idzie na wzmacnianie muru, a coraz więcej osób odwiedza Venox mam wrażenie, że z każdym dniem jest coraz mniej wagoników – Zaczęła konwersację druga
- Masz rację, burmistrz zachęcał wszystkich do korzystania z kolejki, a teraz nie potrafi nawet zapewnić odpowiedniej ilości miejsc dla wszystkich. Wczoraj z Mabel czekałyśmy ponad 10 minut na wagonik! Tak bolały mnie nogi od stania, że pierwsze co zrobiłam po powrocie do domu to zadzwoniłam do Spa i umówiłam się na masaż. – Roześmiały się obie
- Wiem coś o tym. Mój mąż ostatnio spóźnił się na spotkanie przez to, że grupa turystów zajęła 2 wagony i musiał czekać na trzeci, bo kulturalnie ich przepuścił. Stwierdziłam, że powinien wsiąść pierwszy, bo on w końcu tu mieszka w przeciwieństwie do tych szumowin z sektorów – Ręce zaczęły mi drżeć w gniewie i miałam ochotę sięgnąć po pistolet schowany w jakże dziewczęcej torebce w kwiatki, ale Felix w porę mnie powstrzymał łapiąc mnie za rękę. Popatrzyłam na niego i zapomniałam, że się na niego gniewam. Mimo, że miał okulary przeciwsłoneczne z bliska można było dostrzec zarys jego czerwonych tęczówek. Muszę dopilnować, żeby nikt za bardzo się mu nie przyglądał.
Poczułam, że jest mi niedobrze. Bardzo niedobrze. I to nie przez Felixa, ale przez wysokość na jakiej się znajdowaliśmy. Co prawda nie miałam jakoś specjalnie dającego się we znaki lęku wysokości, kiedy skakałam po dachach w Hat, ale na miłość boską, one miały wysokość jednego, góra dwóch pięter, a tutaj czuję się jakbym była na dziesiątym, albo i wyżej. Ścisnęłam mocniej rękę Felixa kładąc mu głowę na ramieniu. Czułam na sobie wzrok Jarema, ale nie patrzyłam się w jego stronę. Zamknęłam oczy i próbowałam wyobrazić sobie, że wagonik jedzie po ziemi. Nie, to niemożliwe, wagon towarowy był ciężki więc trząsł się podczas jazdy, a w tym praktycznie nie czuć, że się porusza.
Spróbowałam wyobrazić sobie, że jestem w jednym z tych drogich pociągów, którym bogaci z Venox zwiedzają sektory. Siedzę na miękkim fotelu o nazwie Felix i rozkoszuję się podróżą. Zaraz powinni podać mi lampkę wina. Nie takiego jaki piją żebracy pod sklepem, ale prawdziwego, wytrawnego wina. Nie wiedziałam, nawet co to znaczy wytrawne wino, ale domyślałam się, że to musi być dobry napój. Już służąca wiozła wózek na którym było wiaderko pełne lodu z butelką w środku, ale Felix przerwał moją wizję podrywając mnie do pozycji stojącej. Byliśmy na miejscu – Marvel Street. Teraz wystarczy tylko przejść obok kawiarni i prosto w stronę muru.
Tak zrobiliśmy i po pewnym czasie ukazała nam się wielka metalowa ściana nazywana murem. Górowała ponad wszystkim co do tej pory widziałam. Mimo, że z mojej małej wiedzy, większość potworów nie przekraczała 3 metrów, a Tarcza ograniczała resztę przestrzeni powietrznej, mur był ogromny.
I teraz właśnie w najmniej odpowiednim momencie włączyło się moje logiczne myślenie. Skoro mury są tak ogromne, mają dwie warstwy i na dodatek wciąż je wzmacniają to jak potworne kreatury muszą żyć na zewnątrz. Mur w Hat jest praktycznie skonstruowany tak samo jak wewnętrzna warstwa muru w Venox, a te potwory i tak zdołały go przebić. Już miałam stanąć tam jak wryta i zrezygnować z wycieczki za mur, ale jakąś magiczną siłą woli zmusiłam się, żeby iść dalej.
Podeszliśmy do małych metalowych drzwi prowadzących do wnętrza muru. Miały elektryczny zamek, który otwierało się za pomocą czterocyfrowego kodu. Chwila pracy Deniza i pochylaliśmy głowy, gdyż tunel ten był stosunkowo mały, z uwagi na jedną rzecz. Gdyby potwór był na tyle mądry i zaczął atakować słaby punkt czyli drzwi, mógłby je rozwalić, ale miałby problem z przeciśnięciem się. Potwór mniejszy niż ten korytarz teoretycznie nie powinien mieć tyle siły, żeby je zniszczyć. Teoretycznie.
Wychodząc z tunelu z ulgą wyprostowałam się i rozejrzałam po otoczeniu. Tak jak myślałam – zero strażników. Nie są tutaj wysyłani ponieważ byłoby to zbyt niebezpieczne. Kiedyś Kira opowiadał mi, że jeden z strażników dla zabawy zaczął stukać w ścianę, aż w końcu odpowiedziało mu monstrum walące w mur po drugiej stronie. Tak się przestraszyli, że burmistrz zniósł straż w tym miejscu. Według niego i tak żaden opryszek nie byłby na tyle śmiały i głupi, żeby tu wejść. No cóż, zawsze znajdą się wyjątki. Trzy niedorozwinięte wyjątki i jedna idiotka w różowych włosach, super.
Szliśmy jeszcze przez pewien czas wzdłuż ściany, aż doszliśmy do dużych metalowych schodów w dół. Obok były specjalne szyny do przewożenia ciężkich ładunków z pociągu, więc domyśliłam się, że na dole może być peron. Zeszliśmy powoli na dół i naszym oczom ukazał się rozładowany pociąg towarowy. Całe pomieszczenie było pokryte kamieniem i była tylko jedna linia kolejowa. To oznaczało, że to Carrec wysyła tam rzeczy i sam ma chęci na interesy, a nie odwrotnie.
- Deniz, idź i sprawdź czy będziesz umiał uruchomić silnik samodzielnie. Ja się jeszcze tu rozejrzę, dla bezpieczeństwa – Kiwnął głową i odszedł w stronę pociągu.
Wszędzie dookoła pełno było skrzyń, ale większość z nich była pusta, a reszta – szczelnie zamknięta na elektryczny zatrzask. Wolałam, żeby Deniz skupił się na odpaleniu pociągu. Jeżeli mu się uda, może wyjedziemy stąd wcześniej i nie będziemy musieli czekać na maszynistę. Nawet nie wiadomo, czy byśmy się doczekali. Nawet nie zauważyłam kiedy podszedł do mnie i zaczął mi się przyglądać.
- Co? – Zapytałam nieco rozdrażniona
- Nic, po prostu próbuję cię zrozumieć – Nie wiedziałam o co mu chodzi, ani co tym razem wymyślił – Wiesz, jednego dnia krzyczysz na mnie żebym cie nie dotykał, a następnego przytulasz się do mnie bez ostrzeżenia. Mogłem zrobić ci taką samą scenę, jak ty wtedy na dachu pociągu, ale nie zrobiłem. Wiesz dlaczego? – Spojrzałam się na niego bez wyrazu twarzy. Nie wiedziałam co sądzić, wytknął mi moje błędy, z których sama nie byłam zadowolona. – Bo cię lubię. Martwię się o ciebie i tak samo jak ty, chcę, żeby to wszystko wypaliło. To ja kazałem Jaremowi pójść po ciuchy dla ciebie, bo chciałem być pewny, że nikt nie zwróci na ciebie szczególnej uwagi. Nie chodzi mi tylko o strażników, ale również innych chłopców, bo wtedy mógłbym się nie powstrzymać i przywalić takiemu w twarz – Zakończył swój monolog odwracając wzrok i przeszukując skrzynie obok. Stałam jak wryta i nie wiedziałam co powiedzieć. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nie miałam chłopaka, nie byłam zakochana. Rodzice zbyt wcześnie odeszli by nauczyć mnie pewnych rzeczy, u Ditty byłam tylko gościem, nie rozmawiałyśmy, a Kira był moim najlepszym przyjacielem i nigdy mi się nawet nie śniło myśleć o nim w inny sposób.
Rozproszyłam się i to był mój największy błąd. Nawet nie zauważyłam kiedy ktoś złapał mnie za ręce i wykręcił je w uścisku. Próbowałam się wyrwać, ale to tylko bardziej wykręcało mi ręce. Spojrzałam w stronę Felixa i zobaczyłam, że jego też złapali. Mieli na sobie rządowe mundury, powiedziałabym nawet garnitury. Więc to nie byli żołnierze, a jednak obezwładnili nas. Nieznajomi pociągnęli nas bardziej na środek a chwilę później dołączył do nas Jarem z miną w stylu „Nic nie mogłem zrobić". Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam lekko starszego mężczyznę. Miał posiwiałe włosy i również był w garniturze, zobaczyłam na jego piersi odznakę, ale nie mogłam się jej przyjrzeć z bliska, bo byłam unieruchomiona.
Nieznajomy popatrzył na nas po czym zwrócił się w stronę Felixa
- Witaj Felixie, jak myśmy się dawno nie widzieli. – Popatrzył w moją stronę. – Widzę, że przyprowadziłeś swoją koleżankę. Inaba prawda? – Skąd on znał moje imię? – Tylko tyle udało mi się wyciągnąć od twojego małego przyjaciela – Odwrócił się, przeszedł trochę dalej i znowu popatrzył w naszą stronę – Zapewne zastanawiasz się o kogo chodzi? No cóż, musisz wiedzieć najpierw kim jestem. Nazywam się Edwin Merelin i jestem dyrektorem laboratorium wojskowego w sektorze Carma. Prowadzimy tam wyjątkowo ważne badania i do testowania niektórych środków potrzebujemy... - Zobaczyłam kipiącą ze złości twarz Felixa, jeszcze nigdy nie widziałam go tak wkurzonego – ludzi – Dokończył – Do niektórych testów potrzebujemy ludzi, dobrze usłyszałaś. I jednym z ludzi na których testowaliśmy środki, był ten oto tutaj, Felix – Uśmiechnął się na całą szerokość twarzy patrząc się w jego stronę. – Droga Inabo, chciałbym złożyć ci propozycję. Oddaj mi Felixa, a pozwolę wam jechać gdzie tylko chcecie, oraz wymarzę wszystkie wasze przewinienia, tak to się tyczy również pana Jarema. – Tutaj popatrzył się na niego – I jak? Jaka jest twoja odpowiedź?
Myślałam przez chwilę nad odpowiedzią, mogłam udawać bohaterską In, ale prawdziwa ja była inna.
- Felix nie jest moją własnością, jest moim przyjacielem i może sam zdecydować. Jednak, jeżeli będziesz próbował odebrać go siłą, ja będę go bronić, jak każdego z moich przyjaciół – Wiedziałam, że może te słowa nie są szczytnym wyznaniem, ale nie mógł oczekiwać niczego wiecej po takiej osobie jak ja.
- Tak myślałem. Dziękuję za szczerość, ale mimo to z przykrością stwierdzam, że będę musiał sięgnąć po środki, których użyć nie chciałem – Dał znak ręką na swoich ludzi – Wprowadzić go.
Na początku nie wiedziałam o co chodzi. Dopóki nie zobaczyłam, że przyprowadzają jakąś osobę. I to nie jakąś zwykłą osobę tylko Kirę!! Ale zaraz... przecież Kira był martwy, przygnieciony przez sufit umierał, a jednak stał przede mną w białej bluzce i białych spodniach lekko za kolano. Dzięki spodniom mogłam zobaczyć coś jeszcze – protezę. Nie wiem czy cała noga była sztuczna, czy tylko fragment do kolana, ale wyglądało to na drogą operację, bardzo drogą. Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam się szarpać. Chciałam do niego podbiec, dotknąć go, inaczej nie wierzyłam, że to naprawdę on. Facet trzymał mnie naprawdę mocno, ale zdołałam wyciągnąć nogę i kopniakiem przywalić mu w czułe miejsce. Gdy tylko poczułam rozluźniający się uścisk skorzystałam z okazji i wyrwałam się biegnąc jak najszybciej w stronę Kiry. Słyszałam, że za mną ludzie zbierali się by mnie powstrzymać, ale Edwin powstrzymał ich gestem dłoni. Z rozpędu przybiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję wręcz przewracając. Moich oczu zaczęły lecieć łzy, ale miałam to gdzieś. Ważne było, że Kira żył, on żył.
- Panno Inabo, złożę ci propozycję jeszcze raz tym razem odmienioną. Jeżeli oddasz mi Felixa, zwrócę ci twojego przyjaciela i pozwolę odjechać, wymazując wasze wszelkie przestępstwa – Zrobił lekką pauzę licząc na jakąś moją reakcję, ale ja tylko wpatrywałam się z niedowierzaniem w Kirę, który starał się uśmiechać, ale czuć było od niego niepokój. – Ale, jeżeli zdecydujesz się bronić Felixa, zamiast niego wezmę twojego małego przyjaciela do testów. A uwierz mi nie są to quizy wiedzy czy degustacja potraw. – Uśmiechnął się złowieszczo czekając na moja odpowiedź

5. Neonowy błysk

Obudziłam się na dachu wagonu, a Felix mnie obejmował. Jechaliśmy w tunelu kolejowym między Hat a Venox co znaczyło, że jesteśmy już poza sektorem Hat. Odsunęłam go od siebie i wstałam. Nie miałam ochoty na czułości z jego strony. Byłam wykończona psychicznie. To nie tak, że go nie lubię, ale po tym całym zajściu z Kirą straciłam do niego część zaufania. Mógł mi pomóc... mógł przekonać chłopaków żeby też pomogli, ale tego nie zrobił. Nie chcę się już tym zadręczać. Teraz muszę myśleć tylko o tym jak prześlizgniemy się w Venox do właściwej stacji.
Usiadłam na skraju wagonu. Nie mogłam wychylić za daleko nóg, ponieważ około metr ode mnie była gruba ściana tunelu, a pociąg jadący z tak dużą prędkością sprawiłby, że gdybym tylko dotknęła ściany tego tunelu – pęd oderwałby mi nogi. Zastanawiałam się ile jeszcze zostało nam drogi do pokonania. Przez brak słońca straciłam poczucie czasu.
W Hat i tak nie jest jakoś super jasno. Większość światła jest przeznaczana dla Hosty – wiadomo, hodowla, uprawy roli, muszą mieć dużo słońca. Ale i tak w moim sektorze było jaśniej niż tutaj. Właśnie, w moim sektorze? Czy ja mam mój sektor? Ditta mnie wyrzuciła, teraz zamierzam wyjechać za mury... Praktycznie Hat nie jest już dla mnie domem. Nie ma tam nikogo kogo chciałabym spotkać, włączając matkę Kiry. Nie miałabym odwagi spojrzeć jej w oczy.
Usłyszałam podnoszenie się klapy i obok mnie usiadł Jarem. Nie wiedziałam czy chce go widzieć, zwłaszcza po tym jak go uderzyłam. Nie żałuję, ci chłopcy przynieśli mi tylko kłopoty.
- Wiem, o czym myślisz – Powiedział patrząc się w migające co jakiś czas światełka na ścianie tunelu – Po jakiego grzyba ratowałam tym palantom tyłki? Mogłabym uciec i żyć spokojnie sama. Przecież strażnicy nie widzieli mojej twarzy, pewnie nawet mnie nie podejrzewają. – Uśmiechnął się i popatrzył się na mnie – Może i po części masz rację, ale są też dobre strony. Pojedziesz z nami za mury i rozpoczniesz nowe życie.
- Bez Kiry? – Syknęłam w napadzie złości. Moje oczy przepełniała nienawiśc do Jarema na którego się teraz patrzyłam. Wręcz raziłam go wzrokiem
- Wiesz, że nie to miałem na myśli – Odwrócił się z powrotem do ściany – Nie zamierzam tłumaczyć ci, że zostawienie Kiry było nieuniknione i próby ratowania go i tak poszłyby na marne – Siłą woli powstrzymałam chęć zepchnięcia go pod tory. – Bo i tak nie posłuchasz, ale musisz przestać obwiniać innych. Nie zapominaj, że ty też nie mogłaś go wyciągnąć, czyż nie? Jak możesz wymagać od innych czegoś, czego sama nie jesteś w stanie zrobić. To jest bez sensu.
- Nie prowokuj mnie – Tylko to zdołałam wysyczeć, bo gniew całkowicie zablokował mi zdolność tworzenia sensownej wypowiedzi.
- A właśnie, ostatnio zauważyłem, że spędzasz dużo czasu z Felixem, czyż nie?
- Czyż nie, czyż nie, czyż nie – Przedrzeźniłam go – Mów jak jesteś czegoś pewien, a nie się głupio pytasz. – Popatrzył się na mnie pytająco – To Felix spędza dużo czasu ze mną.
- Jeju co za różnica – Prychnął – W każdym razie, musisz coś wiedzieć – Poruszyłam się. Co takiego było ważne, żeby mówić mi to dopiero teraz? – Felix, jakby to powiedzieć... Kiedy nas złapali, ratowaliśmy Felixa z... - Nie dokończył bo, światło oślepiło jego oczy.
Wstałam zasłaniając lekko oczy ręką. Wjechaliśmy właśnie na połacie zieleni przed Venox. Popatrzyłam w górę. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby słońce tak jasno świeciło. Przyjemne ciepełko powiązane z lekkim wiatrem tworzyło idealną pogodę. Cóż, to w końcu stolica Carrecu, tutaj wszystko jest naj.
Poleciłam Jaremowi obudzić Deniza, a sama zajęłam się Felixem. Przykucnęłam lekko nim potrząsając.
- Felix, hej, musimy wstawać – Zero odpowiedzi – Rusz tyłek! – I w tym momencie ciągle śpiąc przyciągnął mnie do siebie i otulił rękami. Normalna dziewczyna pomyślałaby, że to słodkie, ale ja nie jestem normalna. Łapiąc za jego rękę podskoczyłam wywracając go w powietrzu i upuszczając z siłą na ziemię. Obudził się z głośnym stęknięciem przyglądając mi się, jakby nie wiedział o co chodzi.
- Nie waż się mnie dotykać – Syknęłam i zeskoczyłam na dół do wagonu. Wiem, że zachowałam się ozięble, ale nie miałam nawet ochoty o tym teraz myśleć. Niech nie myśli, że wszystko jest w porządku.
- Jesteście gotowi, musimy wyskoczyć przed stacją – Powiedziałam i stanęłam przy drzwiach obserwując teren. Chwilę później wyskoczyliśmy tuż przed wjazdem na peron i schowaliśmy się za automatami. Wtedy to uświadomiłam sobie jak słabo byliśmy przygotowani. Tylko ja miałam broń, nie mieliśmy żadnego planu i kurcze blade wjechaliśmy właśnie do najważniejszej dzielnicy w Carrecu. Super
- Jarem – Na zawołanie odwrócił głowę w moja stronę – Wiesz gdzie dokładnie jest ten peron?
- Hm... z tego co wiem, to powinien był między murami – Powiedział jak gdyby nigdy nic
- Między murami?! – Ledwo powstrzymałam się od krzyku – Chyba kurde żartujesz! – Już miałam go podnieść za kołnierz, ale w porę się powstrzymałam. Musimy być ciszej
- Myślisz, że pociąg do osobno działającej jednostki frakcyjnej wojowników tak o byłby umiejscowiony  w środku miasta? – Zapytał sarkastycznie szeptem. – Gdybyśmy wysiedli wcześniej mielibyśmy jeszcze więcej do przejścia.
Pomyślałam przez chwilę. Był ranek. Może wcale nie musieliśmy tego robić na szybko. Moglibyśmy w międzyczasie się gdzieś zaszyć. Przygotować wszystko i załatwić to tak, żeby nikt nas nie odkrył. Moglibyśmy wynająć gdzieś pokój w hotelu. Zaraz In, myśl racjonalnie. Nie mamy żadnych oszczędności... Ale przecież inni mają.
- Błagam, proszę mi pomóc! – Podbiegłam do dorosłego mężczyzny wyglądającego na zamożnego – Moja siostra! Szłyśmy do koleżanki na urodziny i ona nagle zaczęła się dusić i upadła! Niech pan mi pomoże!
- Spokojnie, spokojnie, zaprowadź mnie do niej, dobrze?
Wprowadziłam mężczyznę w jedną z ciemniejszych uliczek. Szliśmy coraz głębiej, aż w końcu zobaczyłam zakręt.
- To tu za rogiem! – Krzyknęłam i pobiegłam szybciej.
W chwili, w której dorosły przeszedł za róg dostał w głowę od Deniza z wielkiej metalowej rury, którą ukradliśmy po drodze.
- No nieźle, nie wiedziałem, że aż tak dobrze udajesz – Skomentował Jarem przeszukując jego kieszenie. Felix stał dalej, widać było, że utrzymuje dystans
- Ta, jeszcze chwila a sam bym ci uwierzył, że masz siostrę – Zaśmiał się Deniz
- Dobra, facet ma całkiem sporo kasy przy sobie. Chyba gdzieś się wybierał. W każdym razie mam to gdzieś. – Jarem wstał gotowy do dalszych działań – Ale jednego wciąż nie rozumiem, jesteśmy poszukiwani, jak mamy po prostu wynająć pokój? – Wzięłam portfel z jego ręki – Nie wy, ja to zrobię. Wy wdrapiecie się przez okno.
Weszłam do hotelu. Wyglądał na nie zatłoczony i mały. Podeszłam do recepcji. Jakaś kobieta wstukiwała coś na ekranie dotykowym. Jeszcze używają tu ekranów co znaczy, że nie jest to najpopularniejszy i najczęściej odwiedzany hotel. Prawie we wszystkich miejscach używa się już ekranów wyświetlanych.
- Przepraszam – Starałam się wyglądać na zmachaną – Chciałabym wynając pokój.
- Dobrze, mogę prosić dowód osobisty – Kobieta około trzydziestki, wydała się miła.
- Nie mam przy sobie torebki, udało mi się wziąć tylko portfel. Jechaliśmy z mężem i dziećmi do Venox. Wyszłam do bufetu i nie wróciłam na czas przed odjazdem pociągu. Musiałam pojechać późniejszym przy okazji tłumacząc się wszystkim. Mąż zameldował się w hotelu w centrum miasta i nie ma już wolnych łóżek, więc musiałam znaleźć inny hotel.
- Ojej, cóż, dużo pani przeszła. Dobrze, w takim razie proszę podać mi swoje imię i nazwisko. Chwilowo sieć się zerwała, Internetu nie będzie przez 2 dni, ale wszelkie potwierdzenia prześlę na adres email jak już naprawią sieć, dobrze? – Idealnie, chłopcy się spisali i odcięli właściwy kabel, teraz nie będzie miała jak sprawdzić, czy jest taka osoba w rejestrze.
- Feith Jovamir – Podałam pierwsze lepsze imię i nazwisko, które przyszło mi do głowy. – Aha i poproszę pokój czteroosobowy. Jutro mąż z dziećmi mają do mnie dołączyć, bo w tamtym hotelu wykupili nocleg tylko na jeden dzień.
- Dobrze – Powiedziała i po chwili szłam już w stronę windy z kluczem w ręce.
Weszłam do pokoju i rozejrzałam się dookoła. Normalne łóżka, ogólnie cały hotel był w mocno starym stylu. Otworzyłam okno i zdjęłam poszewkę z jednej z poduszek i przewiesiłam ja przez framugę okna. To miało dać znać chłopakom, które okno jest moje.
Ledwo policzyłam pieniądze już usłyszałam jak jeden z nich – Jarem wpadł przez okno i upadł na ziemię z głuchym stęknięciem. Wstał i otrzepał się z kurzu po czym zobaczył jak szykuję się do wyjścia.
- Idziesz gdzieś? – Zapytał przyglądając się mi – Idę kupić parę potrzebnych rzeczy, nie obejdzie się bez nowych ciuchów i farby do włosów. – Podeszłam do drzwi chcąc pociągnąć za klamkę, ale Jarem mnie zatrzymał.
- Uważaj na siebie dobrze? – Popatrzył mi się w oczy a ja kiwnęłam głową i wyszłam z pokoju.