Biegłam przez ciemność. Wszędzie czarne tło. Spojrzałam w
dół i nagle pozornie twarda czarna podłoga zamieniła się w słomę. Zaczęłam się
w nią zagłębiać coraz bardziej tonąc w ciemnej mazi. Zagłębiłam się tak, że nie
mogłam oddychać i zaczęłam się dusić.
Obudziłam się zlana potem. Rozejrzałam się po pokoju.
Mnóstwo łóżek zapełnionych śpiącymi kadetami. Ja byłam jedną z nich.
Minęło sporo czasu zanim nauczyłam się imion wszystkich.
Wszyscy pochodzili z Przystani, czyli stąd. Z dziewięciu osób poza nami znałam
bliżej w sumie tylko 3 – Eminela, z jego sterczącymi na wszystkie strony
kręconymi, brązowymi włosami, Iro, najmłodszego z nas, ma tylko piętnaście lat
oraz Avane, płomienną rudowłosą, która była chyba najbardziej optymistyczną
dziewczyną jaką poznałam. Poruszaliśmy się w grupie, ja, Kira i oni. Felix,
Jarem i Deniz zwykle nie chodzili z nami i trzymali się na dystans, czego by tu
się spodziewać. Wywnioskowałam z tego, że między mną, a Felixem już nic nie ma
i przestałam usilnie z nim rozmawiać.
Wyciągnęłam biały mundur bardziej przypominający zwykły
strój z szuflady pod łóżkiem i poszłam do łazienki. Dzisiaj po raz pierwszy
mieliśmy wyjść po raz pierwszy na zewnątrz. To pewnie stąd ten koszmar. Zamiast
bezczynnie się zamartwiać postanowiłam przypomnieć sobie wszystko czego
nauczyłam się przez cały rok nauki tutaj.
Tak więc, pierwsza rzecz, nazywać potwory mutantami inaczej
porucznik Berthold urwie mi głowę. Mutanty są zmutowanymi gatunkami zwierząt
żyjących tutaj przed Wielką Zagładą. Prawie wszystkie zwierzęta zmutowały , a
nawet jeśli to przetrwały te największe. Super.
Przeciw mutantom używa
się broni udoskonalonej o prąd elektryczny. Tylko w taki sposób można
jednocześnie je unieruchomić i zadać im cios. Broń palna nie przynosi w tym
wypadku żadnego efektu, a jedyna obrona dalekiego zasięgu to łucznicy
strzelający elektrycznymi strzałami.
Siedziałam na jednośladowym skuterze śnieżnym. A jednak
śnieg – pomyślałam. Po nałożeniu odzieży cieplnej odnalazłam skuter podpisany
moim imieniem.
Znajdowaliśmy się w ogromnej hali a na wprost można było
zobaczyć wielka metalową bramę, która miała się zaraz otworzyć. Zgodnie z
ustaleniami, ta wyprawa miała na celu tylko pokazanie nam jak wygląda
zewnętrzny świat. Żadnych walk z mutantami. Mamy tylko zobaczyć jak tam jest.
Dowiedziałam się, że nie jesteśmy tylko my, ale też inne jednostki szkoleniowe.
Dookoła widziałam mnóstwo skuterów z wsiadającymi na nie kadetami. Kira był
gdzieś daleko z tyłu i nie czułam się z tym dobrze. Obok mnie, po prawej
właśnie podszedł do skutera jakiś chłopak z ciemnymi blond włosami. Zobaczyłam
napis na skuterze „Kasilian” i odwróciłam wzrok. Nie chciałam, żeby widział jak
się na niego patrzę. Po lewej natomiast na skuterze siedziała jakaś dziewczyna
z krótkimi czarnymi włosami. Cała się trzęsła i miała strach w oczach. Jak
widać nie wszyscy radzą sobie z tym dobrze.
Zanim zdążyłam dokładnie się jej przyjrzeć usłyszałam trzask
i zobaczyłam, że metalowa brama rozsuwa się ukazując coraz więcej światła. Dla
mnie widok słońca nie był niczym nowym, ale z tego co wiem, pozostali kadeci z
Przystani nie często mogli się nacieszyć światłem słonecznym. To oznaczało, że
są podekscytowani i szczęśliwi – a to oznaczało, że ich śmiertelność znacznie
wzrosła.
Odpaliłam skuter i ruszyłam do przodu za osobami przede mną.
Na początku poraziło mnie jasne światło, ale później dojrzałam dosyć szeroką
drogę tuż przed Przystanią.
Sam budynek z którego wyjechaliśmy był tylko
częściowo nad ziemią, ponieważ życie toczyło się o wiele, wiele niżej.
Kierowanie skuterem jak na razie szło mi dobrze, uważałam na tych wszystkich
kursach, jednak patrząc przed siebie zauważyłam, że nie wszyscy radzili sobie
tak dobrze jak ja. Czarnowłosa dziewczyna po lewej niebezpiecznie kołysała się
na jednośladzie to w jedną to w drugą stronę i właściwie ktoś mógłby pomyśleć,
że popisuje się umiejętnościami kierowania pojazdem, gdyby nie przerażenie na
jej twarzy.
Dojechaliśmy do jeszcze większej bramy. Była ogromna, gruba
i metalowa. Kiedy rozsuwała się widać było jak kilkanaście masywnych stalowych
zamków otwiera się ukazując zewnętrzny świat.
Na początku zobaczyłam tylko białą powierzchnię. Śnieg,
pomyślałam. I miałam rację. Cały teren przed nami pokryty był śniegiem. Skutery
przed nami przyśpieszyły, więc ja też ruszyłam za nimi, żeby nadążyć. Ku mojemu
zdziwieniu czarnowłosa dawała radę i doganiała nas mimo strachu malującego się
na jej twarzy. Teren był płaski i w sumie nie było w nim nic specjalnego. Gdzie
te radioaktywne lasy, jeziora płynnego metanu i góry z gorącymi oazami na
szczytach? Tak, sama byłam zdziwiona, ale okazało się, że zewnętrzny świat jest
usiany górami. Na tych najwyższych, na samej górze były nasze obozy w których
mieliśmy się zatrzymywać, ale nie dzisiaj.
Przyspieszyliśmy jeszcze bardziej i wtedy w oddali dojrzałam
góry. Mnóstwo gór i to wyższych niż możesz sięgnąć okiem.
Po około kilku minutach jazdy zbliżyliśmy się jeszcze
bardziej w stronę gór. Nagle zobaczyłam, że światełko w kierownicy skutera
pokazuje strzałką w lewo. Zawracamy. Cóż, to by było na koniec wycieczki.
Nagle usłyszałam jak czarnowłosa zaczyna krzyczeć. Darła się
w niebogłosy. Zwróciłam wzrok w jej stronę, a ona miotała się na skuterze
pokazując palcami na przód. Skierowałam tak wzrok i zobaczyłam powód jej
strachu – Przed nami było mnóstwo wywróconych skuterów, a śnieg zabarwiony był
na czerwono. Ogromne niedźwiedzie rozgryzały kadetów na połowy i wywracały ich
ze skuterów za pomocą ogromnych szponów. Wszędzie było pełno matrych ciał w
kawałkach, ale jak to mogło stać się tak szybko?
Nikt się tego nie spodziewał. Miało być bezpiecznie, dlatego
na tyle nie postawiono nikogo do pilnowania, a kiedy zawróciliśmy to ostatni
poszli na pierwszy ogień.
Popatrzyłam się do tyłu i zobaczyłam panikę. Wszyscy zawracali
na skuterach, wpadali na siebie, krzyczeli, spadali i nie mogli wygrzebać się
ze śniegu.
Nagle czarnowłosa krzyknęła i zobaczyłam tylko jak niedźwiedź
rozrywa ją na pół i połyka. Cofnęłam się i spadłam ze skutera. Biegłam
uciekając przed tym ogromnym stworem. Nie wiedziałam co robić.
W tym momencie usłyszałam silniki skuterów i w stronę
goniącego mnie niedźwiedzia ruszyły 2 skutery. Na jednym z nich siedział drugi
kapral. Ten sam, który przycisnął mnie do ściany tylko po to, żeby mi się
przyjrzeć.
Po tym czasie widywałam go jeszcze kilka razy, ale nigdy nie
odważyłam się z nim porozmawiać. Z tego co wiem, oprócz nas jest jedyną osobą z
Carrecu.
Zeskoczył ze skutera i z rozbiegu skoczył na niedźwiedzia
wyciągając miecz i wbijając mu go w oczodół. Dało się słyszeć charakterystyczne
trzaski i widać było błyski dochodzące z broni. Ach tak, miecz elektryczny.
W czasie kiedy on załatwił jednego niedźwiedzia, drugi
rzucił się na drugiego żołnierza i odgryzł mu głowę. Korzystając z okazji
kapral wbił miecz w kark drugiego. Miecz przeszedł na drugą stronę, dało się
słyszeć trzaski i stworzenie zawyło upadając bezwładnie na ziemię.
Chwilę później zobaczyłam, że biegnie w moją stronę. Jako
jedyna stałam tak i gapiłam się na niego. Wszyscy inni porozbiegali się, albo
zostali zjedzeni. Zobaczyłam jak biegnie w moja stronę po czym złapał mnie i posadził na swoim skuterze.
- Jak się nazywasz? – Zapytał nie odwracając się w moją
stronę. Kierował się z powrotem do Przystani. Większość niedźwiedzi była zajęta
jedzeniem kadetów, ale ja wciąż czułam, że jakaś ich część podąża za nami.
- Inaba Larsen, 17 jednostka szkoleniowa – wyrecytowałam znaną
już mantrę. Dopiero na zajęciach okazało się, że takich grup jak nasza jest
więcej. Z tego co wiem jest 47 jednostek, ale mogłam się pomylić o jeden czy
dwa.
- Larsen? Po tobie nie spodziewałbym się stania tam jak
ostatni głupek i czekania aż, któryś z tych niedźwiedzi rzuci się na ciebie –
Nadal się nie odwracał, ale wręcz czułam, że się szyderczo uśmiecha
- Widziałam te stworzenia pierwszy raz na oczy –
Powiedziałam bez emocji. Skąd mógł w ogóle wiedzieć jakie postępy robię na
kursach? Aż tak się tym interesował? To prawda, radziłam sobie dobrze,
zwłaszcza na ćwiczeniach praktycznych. To Kira był dobry z teori… Zaraz, Kira! –
Wie pan może co z pozostałymi z mojej jednostki?
- Nie – Odpowiedział zimno – Większość żołnierzy ruszyła na
ratunek do zachodniej części korowodu, gdzie sytuacja wyglądała jeszcze gorzej.
Tam większość śmiałków próbowało być bohaterskimi i odwracać uwagę niedźwiedzi
w ich stronę co niestety się nie udawało. - Tu zrobił na chwilę przerwę po czym
dodał – Z tego co słyszałem widziałaś już dosyć dużo w swoim życiu, więc tamten
widok nie powinien cię przerazić.
- O co panu chodzi? – Zmroziło mnie
- Nie mów mi pan, jestem tylko 2 lata starszy od ciebie.
Nazywam się Elian Feldoth i może jeszcze nie wiesz, ale pochodzę z Carrecu,
konkretnie z sektora Alma. Samobójstwo twoich rodziców rozgłosili na cały
Carrec. Twój ojciec był jakimś ważnym urzędnikiem państwowym.
Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Przez dłuższy czas
siedziałam cicho, ale kiedy zbliżaliśmy się do Przystani zaczęłam mówić.
- Nie wiedziałam o niczym. Nagle rodzice zaczęli się dziwnie
zachowywać. Tata powiedział mi, żebym walczyła z systemem, a potem… To stało
się bardzo szybko. Nie wiedziałam co się dzieje. Oni po prostu… Nawzajem
pociągnęli za spust. Natychmiast wtargnęli żołnierze. Zabrali ich zwłoki, a do
mnie podszedł jakiś człowiek w garniturze. Nie uroniłam ani jednej łzy, ale to
chyba nie dlatego, że nie tęskniłam. Po prostu nigdy nie uwierzyłam w to co się
stało
Elian tylko kiwnął głową i do Przystani wjechaliśmy w ciszy.