czwartek, 8 października 2015

10. Neonowy błysk

Biegłam przez ciemność. Wszędzie czarne tło. Spojrzałam w dół i nagle pozornie twarda czarna podłoga zamieniła się w słomę. Zaczęłam się w nią zagłębiać coraz bardziej tonąc w ciemnej mazi. Zagłębiłam się tak, że nie mogłam oddychać i zaczęłam się dusić.

Obudziłam się zlana potem. Rozejrzałam się po pokoju. Mnóstwo łóżek zapełnionych śpiącymi kadetami. Ja byłam jedną z nich.

Minęło sporo czasu zanim nauczyłam się imion wszystkich. Wszyscy pochodzili z Przystani, czyli stąd. Z dziewięciu osób poza nami znałam bliżej w sumie tylko 3 – Eminela, z jego sterczącymi na wszystkie strony kręconymi, brązowymi włosami, Iro, najmłodszego z nas, ma tylko piętnaście lat oraz Avane, płomienną rudowłosą, która była chyba najbardziej optymistyczną dziewczyną jaką poznałam. Poruszaliśmy się w grupie, ja, Kira i oni. Felix, Jarem i Deniz zwykle nie chodzili z nami i trzymali się na dystans, czego by tu się spodziewać. Wywnioskowałam z tego, że między mną, a Felixem już nic nie ma i przestałam usilnie z nim rozmawiać.

Wyciągnęłam biały mundur bardziej przypominający zwykły strój z szuflady pod łóżkiem i poszłam do łazienki. Dzisiaj po raz pierwszy mieliśmy wyjść po raz pierwszy na zewnątrz. To pewnie stąd ten koszmar. Zamiast bezczynnie się zamartwiać postanowiłam przypomnieć sobie wszystko czego nauczyłam się przez cały rok nauki tutaj.

Tak więc, pierwsza rzecz, nazywać potwory mutantami inaczej porucznik Berthold urwie mi głowę. Mutanty są zmutowanymi gatunkami zwierząt żyjących tutaj przed Wielką Zagładą. Prawie wszystkie zwierzęta zmutowały , a nawet jeśli to przetrwały te największe. Super.

Przeciw mutantom używa się broni udoskonalonej o prąd elektryczny. Tylko w taki sposób można jednocześnie je unieruchomić i zadać im cios. Broń palna nie przynosi w tym wypadku żadnego efektu, a jedyna obrona dalekiego zasięgu to łucznicy 
strzelający elektrycznymi strzałami.

Siedziałam na jednośladowym skuterze śnieżnym. A jednak śnieg – pomyślałam. Po nałożeniu odzieży cieplnej odnalazłam skuter podpisany moim imieniem. 

Znajdowaliśmy się w ogromnej hali a na wprost można było zobaczyć wielka metalową bramę, która miała się zaraz otworzyć. Zgodnie z ustaleniami, ta wyprawa miała na celu tylko pokazanie nam jak wygląda zewnętrzny świat. Żadnych walk z mutantami. Mamy tylko zobaczyć jak tam jest. Dowiedziałam się, że nie jesteśmy tylko my, ale też inne jednostki szkoleniowe. Dookoła widziałam mnóstwo skuterów z wsiadającymi na nie kadetami. Kira był gdzieś daleko z tyłu i nie czułam się z tym dobrze. Obok mnie, po prawej właśnie podszedł do skutera jakiś chłopak z ciemnymi blond włosami. Zobaczyłam napis na skuterze „Kasilian” i odwróciłam wzrok. Nie chciałam, żeby widział jak się na niego patrzę. Po lewej natomiast na skuterze siedziała jakaś dziewczyna z krótkimi czarnymi włosami. Cała się trzęsła i miała strach w oczach. Jak widać nie wszyscy radzą sobie z tym dobrze.

Zanim zdążyłam dokładnie się jej przyjrzeć usłyszałam trzask i zobaczyłam, że metalowa brama rozsuwa się ukazując coraz więcej światła. Dla mnie widok słońca nie był niczym nowym, ale z tego co wiem, pozostali kadeci z Przystani nie często mogli się nacieszyć światłem słonecznym. To oznaczało, że są podekscytowani i szczęśliwi – a to oznaczało, że ich śmiertelność znacznie wzrosła.

Odpaliłam skuter i ruszyłam do przodu za osobami przede mną. Na początku poraziło mnie jasne światło, ale później dojrzałam dosyć szeroką drogę tuż przed Przystanią. 

Sam budynek z którego wyjechaliśmy był tylko częściowo nad ziemią, ponieważ życie toczyło się o wiele, wiele niżej. Kierowanie skuterem jak na razie szło mi dobrze, uważałam na tych wszystkich kursach, jednak patrząc przed siebie zauważyłam, że nie wszyscy radzili sobie tak dobrze jak ja. Czarnowłosa dziewczyna po lewej niebezpiecznie kołysała się na jednośladzie to w jedną to w drugą stronę i właściwie ktoś mógłby pomyśleć, że popisuje się umiejętnościami kierowania pojazdem, gdyby nie przerażenie na jej twarzy.

Dojechaliśmy do jeszcze większej bramy. Była ogromna, gruba i metalowa. Kiedy rozsuwała się widać było jak kilkanaście masywnych stalowych zamków otwiera się ukazując zewnętrzny świat.

Na początku zobaczyłam tylko białą powierzchnię. Śnieg, pomyślałam. I miałam rację. Cały teren przed nami pokryty był śniegiem. Skutery przed nami przyśpieszyły, więc ja też ruszyłam za nimi, żeby nadążyć. Ku mojemu zdziwieniu czarnowłosa dawała radę i doganiała nas mimo strachu malującego się na jej twarzy. Teren był płaski i w sumie nie było w nim nic specjalnego. Gdzie te radioaktywne lasy, jeziora płynnego metanu i góry z gorącymi oazami na szczytach? Tak, sama byłam zdziwiona, ale okazało się, że zewnętrzny świat jest usiany górami. Na tych najwyższych, na samej górze były nasze obozy w których mieliśmy się zatrzymywać, ale nie dzisiaj.

Przyspieszyliśmy jeszcze bardziej i wtedy w oddali dojrzałam góry. Mnóstwo gór i to wyższych niż możesz sięgnąć okiem.

Po około kilku minutach jazdy zbliżyliśmy się jeszcze bardziej w stronę gór. Nagle zobaczyłam, że światełko w kierownicy skutera pokazuje strzałką w lewo. Zawracamy. Cóż, to by było na koniec wycieczki.

Nagle usłyszałam jak czarnowłosa zaczyna krzyczeć. Darła się w niebogłosy. Zwróciłam wzrok w jej stronę, a ona miotała się na skuterze pokazując palcami na przód. Skierowałam tak wzrok i zobaczyłam powód jej strachu – Przed nami było mnóstwo wywróconych skuterów, a śnieg zabarwiony był na czerwono. Ogromne niedźwiedzie rozgryzały kadetów na połowy i wywracały ich ze skuterów za pomocą ogromnych szponów. Wszędzie było pełno matrych ciał w kawałkach, ale jak to mogło stać się tak szybko?

Nikt się tego nie spodziewał. Miało być bezpiecznie, dlatego na tyle nie postawiono nikogo do pilnowania, a kiedy zawróciliśmy to ostatni poszli na pierwszy ogień.
Popatrzyłam się do tyłu i zobaczyłam panikę. Wszyscy zawracali na skuterach, wpadali na siebie, krzyczeli, spadali i nie mogli wygrzebać się ze śniegu.
Nagle czarnowłosa krzyknęła i zobaczyłam tylko jak niedźwiedź rozrywa ją na pół i połyka. Cofnęłam się i spadłam ze skutera. Biegłam uciekając przed tym ogromnym stworem. Nie wiedziałam co robić.

W tym momencie usłyszałam silniki skuterów i w stronę goniącego mnie niedźwiedzia ruszyły 2 skutery. Na jednym z nich siedział drugi kapral. Ten sam, który przycisnął mnie do ściany tylko po to, żeby mi się przyjrzeć.

Po tym czasie widywałam go jeszcze kilka razy, ale nigdy nie odważyłam się z nim porozmawiać. Z tego co wiem, oprócz nas jest jedyną osobą z Carrecu.

Zeskoczył ze skutera i z rozbiegu skoczył na niedźwiedzia wyciągając miecz i wbijając mu go w oczodół. Dało się słyszeć charakterystyczne trzaski i widać było błyski dochodzące z broni. Ach tak, miecz elektryczny.

W czasie kiedy on załatwił jednego niedźwiedzia, drugi rzucił się na drugiego żołnierza i odgryzł mu głowę. Korzystając z okazji kapral wbił miecz w kark drugiego. Miecz przeszedł na drugą stronę, dało się słyszeć trzaski i stworzenie zawyło upadając bezwładnie na ziemię.

Chwilę później zobaczyłam, że biegnie w moją stronę. Jako jedyna stałam tak i gapiłam się na niego. Wszyscy inni porozbiegali się, albo zostali zjedzeni. Zobaczyłam jak biegnie w moja stronę po czym złapał mnie  i posadził na swoim skuterze.
- Jak się nazywasz? – Zapytał nie odwracając się w moją stronę. Kierował się z powrotem do Przystani. Większość niedźwiedzi była zajęta jedzeniem kadetów, ale ja wciąż czułam, że jakaś ich część podąża za nami.
- Inaba Larsen, 17 jednostka szkoleniowa – wyrecytowałam znaną już mantrę. Dopiero na zajęciach okazało się, że takich grup jak nasza jest więcej. Z tego co wiem jest 47 jednostek, ale mogłam się pomylić o jeden czy dwa.
- Larsen? Po tobie nie spodziewałbym się stania tam jak ostatni głupek i czekania aż, któryś z tych niedźwiedzi rzuci się na ciebie – Nadal się nie odwracał, ale wręcz czułam, że się szyderczo uśmiecha
- Widziałam te stworzenia pierwszy raz na oczy – Powiedziałam bez emocji. Skąd mógł w ogóle wiedzieć jakie postępy robię na kursach? Aż tak się tym interesował? To prawda, radziłam sobie dobrze, zwłaszcza na ćwiczeniach praktycznych. To Kira był dobry z teori… Zaraz, Kira! – Wie pan może co z pozostałymi z mojej jednostki?
- Nie – Odpowiedział zimno – Większość żołnierzy ruszyła na ratunek do zachodniej części korowodu, gdzie sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Tam większość śmiałków próbowało być bohaterskimi i odwracać uwagę niedźwiedzi w ich stronę co niestety się nie udawało. - Tu zrobił na chwilę przerwę po czym dodał – Z tego co słyszałem widziałaś już dosyć dużo w swoim życiu, więc tamten widok nie powinien cię przerazić.
- O co panu chodzi? – Zmroziło mnie
- Nie mów mi pan, jestem tylko 2 lata starszy od ciebie. Nazywam się Elian Feldoth i może jeszcze nie wiesz, ale pochodzę z Carrecu, konkretnie z sektora Alma. Samobójstwo twoich rodziców rozgłosili na cały Carrec. Twój ojciec był jakimś ważnym urzędnikiem państwowym.
Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Przez dłuższy czas siedziałam cicho, ale kiedy zbliżaliśmy się do Przystani zaczęłam mówić.
- Nie wiedziałam o niczym. Nagle rodzice zaczęli się dziwnie zachowywać. Tata powiedział mi, żebym walczyła z systemem, a potem… To stało się bardzo szybko. Nie wiedziałam co się dzieje. Oni po prostu… Nawzajem pociągnęli za spust. Natychmiast wtargnęli żołnierze. Zabrali ich zwłoki, a do mnie podszedł jakiś człowiek w garniturze. Nie uroniłam ani jednej łzy, ale to chyba nie dlatego, że nie tęskniłam. Po prostu nigdy nie uwierzyłam w to co się stało


Elian tylko kiwnął głową i do Przystani wjechaliśmy w ciszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz